Karcer i niebo wcielenia

Rozmowa z Adamem Wiśniewskim-Snergiem

Maciej Parowski: – Jak paru innych polskich autorów fantastyki masz podobno złe doświadczenia z kinem. W latach siedemdziesiątych mówiło się o serialu na podstawie „Robota”; dwa lata temu prasa filmowa donosiła o przymiarkach do „Według łotra”. I co – rozeszło się po kościach?

Adam Wiśniewski-Snerg: – Wcale mnie to nie martwi. Jestem przeciwnikiem ekranizacji moich książek, tym bardziej zdecydowanym, im więcej zdobywam doświadczeń w tej dziedzinie. Umowy na oba filmy zostały formalnie zawarte, a ja otrzymałem honorarium za scenariusz i prawa do książek. Jednakże z różnych powodów filmy nie zostały zrealizowane. Między innymi wytłumaczono mi, że będą duże kłopoty techniczne, że na przykład w przypadku „Robota”, nie wszystko będzie można pokazać dzięki trikom i operacjom na stole montażowym. W sumie dobrze się stało. W trakcie pracy nad scenariuszem zrozumiałem jak bardzo mnie irytuje konieczność przeróbki prozy na język filmu. Brzydzę się tym choćby dlatego, że wszystkie myśli i wartości, które starałem się przekazać językiem literackim, nadając im w książkach postać ostateczną, uległyby spłyceniu, bądź przestałyby w ogóle istnieć po przełożeniu ich na język filmu.

– Nieprzekładalność dotyka przede wszystkim chyba Lema – pisarza dyskursywnego, intelektualnego, eseisty z temperamentu. Powieści „Robot”, „Według łotra” (w jednej z warstw będąca wręcz opowieścią o planie filmowym), „Nagi cel” – wyglądają na gotowe scenariusze.

– Tak mi często mówiono, ale to powierzchowna ocena. W przypadku kina trzeba się dokładnie zdecydować, czy to co się pokazuje widzowi ma charakter umowny czy serio. W powieści „Według łotra” brak takiej jednoznaczności w sposób zamierzony. Mamy tam do czynienia z różnymi stopniami człowieczeństwa, różnymi stopniami rzeczywistości i uczestnictwa w niej. Każdy w tej książce – manekin, statysta drugiego planu, statysta pierwszoplanowy, aktor, reżyser – „widzi” wokół siebie co innego. A widzi to tylko, co jest w stanie objąć własną świadomością. Manekin, patrząc na manekiny, widzi jakby ludzi i traktuje ich serio, podobnie jak siebie. Trzeba być stopień wyżej, by ocenić ułomność niższego stanu. Manekin nie postrzega dekoracji jako dekoracji, statysta nie odbiera swojej sytuacji jako sztucznej i zaprogramowanej. Ma tę świadomość czytelnik książki, ale nie miałby jej widz. Zwłaszcza że powieść można tłumaczyć jeszcze inaczej – bohater „Według łotra” widzi wokół siebie ludzi, ale jest chory psychicznie i dokonuje projekcji na otoczenie swego pokaleczonego wnętrza. Jak przedstawić tę wieloznaczność językiem filmu? Kino jest zbyt konkretne i przez to ułomne w stosunku do literatury.

– Ułomne czy inne? Rosemary z filmu Polańskiego jest podobnie nieokreśloną postacią – szaloną albo rzeczywiście zapłodnioną przez diabła. Polański ładnie to rozegrał: Reżyser formatu Polańskiego, Weira, Ridleya Scotta, a może i naszego Koprowicza (autora „Medium”), pracujący w dodatku dla zamożnej kinematografii, mógłby podobnie radzić sobie z prozą Snerga. Zwłaszcza że już w „Robocie” może się skoncentrować na wydarzeniach atrakcyjnych z punktu widzenia awanturniczego, pokazać sceny przyspieszone, pokazać ludzi-posągi i kulę rewolwerową pędzącą z zawrotną prędkością uśpionego żółwia.

Zgoda, tylko że tam jest jeszcze bardzo istotna teoria Nadistot, której nie można pokazać na ekranie, bo przecież Nadistot nikt nie widział. Ten ciąg generacji, począwszy od roślin, przez zwierzęta, aż do umysłów ludzkich i nadludzkich można opowiedzieć, ale co dalej?… Poza tym sama nieruchomość czy ruch na ekranie nie ma jeszcze posmaku grozy, fantazji, niezwykłości. W powieści można powiedzieć, że człowiek-posąg ma wynikającą ze wzoru Einsteina masę lokomotywy czy okrętu dziesięciotysięcznika, ale jak to się ma do języka filmu? Nieruchoma kula rewolwerowa, pędząca w innym czasie, byłaby na ekranie kawałkiem metalu wiszącym na żyłce. Albo jeszcze gorzej – widzowie w ogóle nie zorientowaliby się o co chodzi. Nigdy więcej nie podejmę się pisania scenariusza na podstawie swojej prozy, jest to coś odrażającego.

– Więcej czasu zostanie na książki. Od ponad roku czekamy na nową powieść pt. „Arka”, przygotowaną do druku w KAW. Ja ma się ta książka do trzech poprzednich tytułów? A może powiesz o najnowszych planach?

– Tak jest. Zamierzam zdradzić coś bardzo istotnego, co dotyczy całej mojej twórczości. Pora na odsłonięcie zamysłu autorskiego ukrywanego przez dwadzieścia lat. Piszę teraz tom piąty, zakończenie cyklu powieściowego. Wszystkie moje powieści połączone są w jedną całość, nie są to książki niezależne, lecz kolejne wcielenia jednej i tej samej postaci. Dlatego pisałem wszystkie powieści w pierwszej osobie, bo dotyczą losów tej samej istoty ludzkiej, zakładającej tylko różne maski. W tej chwili rozpocząłem piąty tom, któremu nadałem tytuł „Każdemu niebo”. Całość ukaże się najprawdopodobniej pod wspólnym tytułem „KARCER I NIEBO WCIELENIA” – w pierwszym tomie „Robot” i „Według łotra”, w drugim „Nagi cel”, „Arka” i „Każdemu niebo”. W sumie – około tysiąca stron druku. W każdej powieści mój bohater nosi inną maskę, inne ciało i jest kim innym. Ale wszystkie te postaci wewnętrznie akceptuję, istnieją we mnie jakby na paru poziomach.

– Wygląda to na rozwinięcie indyjskiej wiary w reinkarnację. Jaki to ma związek z osobą autora, z jego koncepcją rzeczywistości i pisarską filozofią? Słyszałem coś o tym – Snerg pisarz fantastyczny i fizyk-amator, któremu los nie pozwolił studiować ukochanej dziedziny.

– Prawda o mnie jest taka – urodziłem się 1 stycznia 1937 roku. Formalnie mam tylko podstawowe wykształcenie, tzn. nie chodziłem do szkoły średniej i nie mam żadnego dyplomu. Ale najwidoczniej urodziłem się z zacięciem do belferki, bo przez 12 lat uczyłem matematyki i fizyki kandydatów do egzaminów konkursowych na wyższe uczelnie. To znaczy ludzi, którzy nieźle te przedmioty znali, ale chcieli się podciągnąć na wyższy poziom. Sam, dawno temu, w 1963 roku, postanowiłem też studiować fizykę. Przedtem trzeba było zdać eksternistyczny egzamin dojrzałości i następnie po uzyskaniu matury ubiegać się na wyższą uczelnię. Zdawałem taki eksternistyczny egzamin – matematykę zdałem na piątkę, fizykę na piątkę, natomiast jako jedyny w grupie nie zdałem pisemnego egzaminu z języka polskiego.

– Einstein miał podobne problemy z matematyką.

Nie miałem żadnych problemów. Było to i pozostało dla mnie wielką zagadką. Poszedłem do kuratorium, żeby coś wyjaśnić, żeby pokazali mi moją pracę, ale kurator po prostu wyrzucił mnie za drzwi. Miał pełne zaufanie do profesorki języka polskiego, która była również dyrektorką szkoły. A ponieważ mieszkam w określonej dzielnicy, mogłem zdawać egzamin eksternistyczny tylko u niej. Wiedziałem więc, że nigdy w życiu nie dostanę oceny dostatecznej z języka polskiego, a tym samym moja droga na uniwersytet została zamknięta. Nie mogłem fizyki studiować, zacząłem jej uczyć. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Co bym zyskał gdybym przez pięć lat chodził – właśnie chodził! – na fizykę? Przecież mogłem tę fizykę studiować w domu. I studiowałem ją naprawdę i bardzo intensywnie się nią zajmuję do dziś.

– I stąd wziął się twój portret jako Sneera w powieści „Limes inferior” Janusza Zajdla. Sneer, też, tak jak Snerg, liftuje, czyli podwyższa klasę osobnikom teoretycznie stojącym wyżej od niego. Lifting jako metafora korepetycji! Janusz wiedział rzecz jasna, że uczysz fizyki i na jakich warunkach.

– Oczywiście. Nawet zapowiadał, że nawiąże w powieści do mojej osoby. Ale, wstyd powiedzieć, nie znam tej książki. Dopiero niedawno przeczytałem inną jego rzecz – „Cylinder Van Troffa”.

– „Limes inferior” stanowi polemikę z „Robotem” i jest zarazem jego kontynuacją. Obie powieści pokazują podbój ludzkości przez zaawansowaną cywilizację, lecz dokonujący się bez okrutnych aktów przemocy. U Zajdla przybiera ten podbój kształt opresji politycznej – obcy obdarowują ludzi niechcianym systemem. W „Robocie” Nadistoty porywają nas i hodują, by dyskretnie zjadać nasze umysły.

– No, niezupełnie tak. W mojej powieści była tylko luźna spekulacja dotycząca ogólnego pytania – dlaczego oni, Nadistoty, nas porwali, czemu całe miasto szybuje ku gwiazdom? Nie wiem czy będą się karmić naszymi duszami, na pewno porwali nas dla jakiejś korzyści, a nie po to, by się na przykład chwalić nieskończonymi możliwościami. Jeśli my coś robimy, to także nie po to, by dogodzić komuś, lecz sobie. Dlaczego Bóg stworzył świat? – uważam podobnie, że miał w tym jakiś interes, świat był Bogu do czegoś potrzebny. Odpowiedź jest tu taka sama, jak w przypadku powieści „Według łotra” – dlaczego reżyser tworzy film? Tworzy go dla widzów. Żeby się artystycznie wyżyć. Żeby coś po sobie zostawić. Podobnie w przypadku Nadistot – rzeczywiście w końcówce „Robota” sugerowałem żartobliwie, że chcą się karmić naszymi duszami. Zabrzmiało to groźnie, owszem, taka możliwość istnieje, ale to już w zasadzie do Teorii Nadistot nie należy.

– Cóż do niej należy w takim razie? I czy to jest teoria – literacka zabawka, czy najgłębsze wyznanie wiary Adama Wiśniewskiego-Snerga?

– Słowo wiara jest tu nieodpowiednie, bo przecież mowa nie o hipotezie, czy o przypuszczeniu, lecz o teorii. Cóż to jest teoria? To próba uporządkowania faktów w jakiejś dziedzinie. Im dziedzina obszerniejsza, im próba uporządkowania bardziej doskonała, tym teoria bardziej zasługuje na swe miano, tym jest większa. W Teorii Nadistot spróbowałem uporządkować byt, życie, istnienie w kosmosie. Patrząc na świat dostrzegłem najpierw wielką różnorodność bytów, następnie zaakceptowałem fakt, że nie ma mowy o równości, przeciwnie – mamy do czynienia z olbrzymimi różnicami w stopniach bytu. Istnieć można w różnym stopniu intensywności. Następnie uporządkowałem te byty i starałem się wyciągnąć jakieś wnioski. Podstawowym wnioskiem było stwierdzenie, że żadna istota nie postrzega swojej nadistoty, lecz widzi tylko istoty z szeregów niższych od siebie. A w takim razie nie ma nic dziwnego w fakcie, że my swych nadistot nie postrzegamy, ponieważ zwierzęta nie postrzegają naszych umysłów, a rośliny nie postrzegają zwierząt.

– Tak sformułowana teoria ignoruje doświadczenia mistyczne różnych religii, opisane w wielu Świętych Księgach, z których wynika, że Nadistota może się pozwolić obejrzeć podistocie. Pomijasz też świadectwo Ewangelii. Jednocześnie historia Krzyża jest bardzo plastycznie wykorzystana w drugiej powieści, „Według łotra”. Jeśli na serio przyjąć zapewnienie, że obie powieści należą do logicznego pięcioksiągu, stanowi to chyba sprzeczność.

– Nie ma żadnej sprzeczności. W Teorii Nadistot nie używam słowa Bóg, bo go po prostu zdejmuję z cokołu. Nasze nadistoty nie są naszym Bogiem, ich przewaga polega tylko na przewadze jednego stopnia. One są również śmiertelne, ułomne, niedoskonałe; nad nimi stoją kolejne nadistoty. Tak samo jak my, którzy stoimy wyżej zwierząt, też nie jesteśmy wszechmocni ani nie jest wszechmocne zwierzę, które stoi nad rośliną, mimo że może ją zjeść. Tak więc w „Robocie” i Teorii Nadistot słowo Bóg, słowo Wszechmocny, nie mają w ogóle miejsca, są niepotrzebne. A w powieści „Według łotra” chodzi już o zupełnie co innego, nie ma nawiązania do Teorii, pomijając takie, że przyszłość rozwoju ludzkiego prowadzi nas do ekranu trójwymiarowego. W tym sensie w „Nagim celu” z kolei mamy do czynienia jakby z Nadistotami, bo jeśli tworzy się możliwość filmu, w który można wejść i brać udział w jego akcji i rozmawiać z bohaterami, to dla kogoś stojącego stopień niżej jest to już sytuacja na granicy cudu. Płowy Jack z „Według łotra” jest twórcą, jest reżyserem takiego filmu. Ja tu nie widzę sprzeczności.

– Powiedzmy, tylko że oschłe to jakieś i zimne. Warstwa fabularna, sensacyjna „Robota” zainspirowała paru młodych autorów. Natomiast Teoria Nadistot i jej implikacje mają wielu zwolenników, ale w polskiej SF nikt tą drogą nie poszedł.

– Też to zauważyłem. Nie mam kontynuatorów ani następców. Mało co prawda czytam, ale mam wrażenie, że u nas realizowany jest raczej nurt Zajdla, to znaczy rozpatrywane są różne wersje społeczeństw i losów jednostek w tych społeczeństwach. Mamy dużo powieści politycznych, dających różne wersje ustrojów.

– Może to jest teraz najważniejsze dla pisarza fantastycznego w Polsce?

– Mnie to nie interesuje. Boję się, że wszystko tu już powiedziano wiele razy. Pisarz fantastyczny… o właśnie, przy okazji chciałbym się wypowiedzieć na istotny temat – czym dla mnie jest fantastyka, a przede wszystkim czym różni się od zwykłej beletrystyki. Daremnie czekam na to pytanie od wielu lat. Otóż przede wszystkim bardzo trudno zdefiniować samą fantastykę, każdą wybitną książkę można właściwie tu zaliczyć. Na przykład w konwencji XIX-wiecznej autorzy wchodzący w rolę narratora-Boga, wiedzący wszystko co bohater myśli, co zrobi – to było przecież bardzo fantastyczne i nic z realizmem nie miało wspólnego. Ale jest coś co fantastykę i beletrystykę różnicuje wyraźnie – to zainteresowanie się ludzkością bądź człowiekiem. Bo pomiędzy ludzkością a człowiekiem nie ma porozumienia w podstawowej sprawie. Ludzkość rozrasta się w czasie i przestrzeni, jest wieczna. Człowiek jest ograniczony. Zagrożenia człowieka nie są zagrożeniami dla ludzkości, bo gdyby nawet zginęło 90% czy 99% ludzi, to ludzkość może się odrodzić. Przed nią nie ma niebezpieczeństwa zagłady absolutnej. Człowiek przeciwnie, ma pewność ograniczenia w czasie. Dlatego ma prawo bać się, szukać pocieszenia i wsparcia w tej dziedzinie, które mu daje beletrystyka, filozofia bądź religia. Patrząc z takiego punktu widzenia widać, że ludzkość żadnego właściwie wsparcia nie potrzebuje. I fantastyka, prawdziwa fantastyka, zajmuje się według mnie właśnie ludzkością. Nawet jeśli fantastyczni autorzy dają swym bohaterom imiona i nazwiska, to postaci te nie rozwiązują problemów człowieka tylko problemy ludzkości. A przed ludzkością nie ma problemów egzystencjalnych.

– Mogę sobie znakomicie wyobrazić fantastykę, która mówi o człowieku.

– W dyskusjach o literaturze nie powinno się w ogóle używać słowa „fantastyka”, bo znaczy ono zbyt wiele. Proponuję następującą merytoryczną klasyfikację literatury. Każda literatura czegoś broni: SF – ludzkości; literatura polityczna – narodu bądź jakiejś grupy; literatura piękna – człowieka.

– Jaki typ literatury w takim razie uprawia według ciebie Adam Wiśniewski-Snerg?

– Typ trzeci oczywiście. Wzbogacony elementami SF. Choć nie mam pewności czy słowo „wzbogacony” jest tu właściwe.

– Mówiliśmy, że Snerg nie ma kontynuatorów. Czy sam Snerg kogoś naśladuje? W wydanej w 1960 roku minipowieści Adama Hollanka „Zbrodnia wielkiego człowieka” są podobne sceny ze zmianami tempa czasu.

– Nie czytałem tej książki i nigdy o niej nie słyszałem. Do scen ze skamieniałego miasta w „Robocie” zainspirowała mnie teoria względności Einsteina.

– Jacy są twoi ulubieni pisarze, o ile masz takich?

– Mam, ale spoza fantastyki. W gatunku ceniłem Lema, jak wszyscy, właściwie wychowałem się na tym pisarzu. Interesowałem się też innymi fantastami, podoba mi się Vonnegut i jego „Śniadanie mistrzów”, ale w sumie z SF niewiele sobie cenię. Książki tego gatunku z reguły nudzą mnie, dochodzę najdalej do siódmej strony. Wśród pisarzy najwyżej cenię Franza Kafkę – nie dlatego, że jest pisarzem uznanym przez innych, on mi po prostu szczególnie odpowiada i to od dwudziestego roku życia. Mam manię czytania jego książek, „Zamek” niedawno przeczytałem po raz piąty. Poza tym Bruno Schulz, Witold Gombrowicz, Dostojewski… Nie jestem w swych upodobaniach oryginalny, ale na przykład Proust też jest modny, a „W poszukiwaniu straconego czasu” nie przeczytałem. Wolę czytać książkę znaną po raz piąty, by odkryć w niej coś nowego, niż brnąć poza siódmą stronę książki, po której sobie nic nie obiecuję. Jeśli z takim trudem piszę, wciąż poprawiam, „Robota” na przykład trzy razy zmieniałem, tracę pieniądze, bo książka topnieje w oczach, zadaję sobie trud, udoskonalam – to dlaczego inni pozwalają, bym po kilku stronach musiał ich odrzucić. Niech sami czytają swoje rzeczy po parę razy i sami dojdą do wniosku, że trzeba je poprawić.

Rozmawiał Maciej Parowski


Źródło: Fantastyka 06(57) czerwiec 1987